Jak Polacy w Dwudziestoleciu czytali Ukraińców
Poznać wrażliwość Innego
Danuta Sosnowska
Antologia "Prolog - nie epilog. Poezja ukraińska w polskich przekładach" już
za pośrednictwem tytułu kieruje ku zagadce.
 |
 Chrzeszczatyk w Kijowie pocztówka wydana podczas I wojny nakldem Halickaj Nakładnji Repr. za: Krasnogruda nr 11 |
|
Tytuł pochodzi z motta wiersza Maksyma Rylskiego, napisanego
w roku 1927, w okresie gorących
dyskusji nad przyszłością ukraińskiej kultury. Autor zacytował słowa Iwana Franki,
przypominając Ukraińcom, że to dopiero początek, a nie koniec ich zmagań o narodowe
istnienie. Rylski - znakomity tłumacz m.in. "Pana Tadeusza" - pisał:
"Tak, myśmy - prolog. U was - państwa, czyny / monarsze, sztuka zagrzebana w
wiekach. / A my - to próba pierwszego człowieka, / nas ledwie wczoraj ulepiono z
gliny". Nie po raz pierwszy w historii Ukraińcy, zmuszeni po I wojnie światowej
pogrzebać nadzieje na uzyskanie własnego państwa, zwracali się ku kulturze jako sile
zdolnej rozwijać i utrwalać narodową tożsamość. Ważne stały się nie tylko spory o
kierunek jej rozwoju, ale przede wszystkim krzepienie wiary, że może ona istnieć
samodzielnie. Maksyma Rylskiego
odpierała sądy sceptyków, wyrażała wolę przetrwania.
A teraz pora na zagadkę. Wśród tłumaczy wiersza Rylskiego był m.in. Józef Łobodowski,
który swój przekład zamieścił w paryskiej "Kulturze" w roku 1966. W jego
translacji zabrakło cytatu z Franki oraz przedostatniej strofy wiersza Rylskiego - wizji
przebudzenia się narodu, w którego "żyłach nagle zakipiała krew". Zmieniało
to wydźwięk tekstu i to w sposób znaczący. Czy możliwe, by Łobodowski, tak zasłużony
dla przypominania Polakom o istnieniu kultury ukraińskiej, dopuścił się manipulacji i
wiersz ocenzurował? Trudno w to uwierzyć. Prawdopodobnie zawinił przypadek: pisarz sam
przyznawał, że zdarzało mu się korzystać z przygodnych, ręcznie przepisanych wersji
tekstu, o pomyłkę nie było więc trudno. Sęk w tym, że czytelnik ukraiński łatwo mógł
uznać ją za celową.
Uproszczenia i resentymenty
 |
 PROLOG NIE EPILOG... POEZJA UKRAIŃSKA W POLSKICH PRZEKŁADACH (PIERWSZA POŁOWA XX WIEKU) . Pod redakcją Oli Hnatiuk i Katarzyny Kotyńskiej, Warszawa 2003, Slawistyczny Ośrodek Wydawniczy. Instytut Slawistyki PAN |
|
Wzajemna podejrzliwość Polaków i Ukraińców towarzyszy odradzaniu się kultury ukraińskiej
od XIX wieku. Dwudziestolecie międzywojenne jeszcze ją nasili, a to z uwagi na wzrost
nastrojów nacjonalistycznych i ówczesne napięcia polityczne. Sprzyjało to
uprzedzeniom, a także uproszczonym interpretacjom wzajemnych stosunków. Wiele z nich
funkcjonuje do dziś. Należy do nich opinia, że Polacy ignorowali kulturę ukraińską,
zwłaszcza w okresie II Rzeczypospolitej.
Po dziś dzień tak twierdzą polscy i ukraińscy autorzy, i to reprezentujący różne
orientacje polityczne: zarówno piszący pod naciskiem "słusznych"
ideologicznie poglądów wtedy, gdy Ukraina była częścią sowieckiego imperium, jak też
powielający sąd z własnej woli na emigracji lub już po uzyskaniu przez Ukrainę wolności.
Przekonanie o polskiej niechęci do ukraińskiej kultury ma zresztą długą tradycję. W
XIX wieku jeden ze współtwórców ukraińskiego odrodzenia w Galicji, Jakub Hołowacki,
pisał o lekceważonym dorobku swego narodu, o wzgardliwym śmiechu, jakim reagowała nań
strona polska. Świadomość odtrącenia podgrzewała patriotyczne emocje, taka, a nie
inna ocena relacji kulturowej zyskiwała wymiar narodowy i w rezultacie - polityczny.
W okresie Dwudziestolecia autorzy "Biuletynu Polsko-Ukraińskiego", pisma
zorientowanego na kompromis z Ukraińcami, zapytali Metropolitę Kościoła
greckokatolickiego, Andrzeja Szeptyckiego, co należałoby zrobić, by zatrzymać wzrost
obustronnej agresji? Szeptycki powiedział krótko: "zainteresujcie się nami".
Nie on jeden uważał, że Polacy wydawali się nie dostrzegać dynamicznego rozwoju ukraińskiej
kultury. Dla nich nadal była to kultura niższa, "chamska", czy mówiąc
uprzejmiej - "chłopska".
Ukraińska obecność
Antologia "Prolog nie epilog...", starannie opracowana przez Olę Hnatiuk i
Katarzynę Kotyńską, każe się zastanowić nad trafnością tego rozpoznania. Książka
stanowi rezultat wieloletniej, starannej kwerendy materiałowej, której celem było
poszukiwanie tłumaczeń z literatury ukraińskiej w polskiej prasie z pierwszej połowy
XX wieku. Wyniki są zaskakujące: okazało się, że takich przekładów jest naprawdę
wiele. Antologia to wybrany owoc z tego translatorskiego zbioru. Zdarzało się, że jeden
tekst tłumaczono wielokrotnie. Tłumaczami bywały zarówno osoby dziś zapomniane, jak
też znakomici pisarze, np. Józef Czechowicz. Ich prace znajdujemy w pismach elitarnych,
ale i takich, które kierowano do masowego odbiorcy. Ukraińskie wiersze trafiły nawet do
konserwatywnej "Rodziny Polskiej", pisma dla pań domu i matek.
Polskim odbiorcom udostępniano także ukraińską krytykę literacką. W antologii znalazło
się kilka prac krytycznych pióra Ukraińców, wśród nich Dymitra Doncowa, którego
nazwisko wciąż brzmi dla nas złowieszczo. Rzecz jasna, ideologiczny zapał źle służył
literackiemu polotowi Doncowa, jednak jego afektowane, najeżone epitetem i metaforą
frazy są interesującym dokumentem tamtych czasów. Ukraińska krytyka literacka,
zamieszczana w polskiej prasie, świadczy o otwartości przynajmniej niektórych redakcji.
Bo nawet dziś budzi niepokój artykuł Hordyńskiego, opublikowany w roku 1934 w
"Sygnałach". Autor, pisząc o "granicach Polski dzisiejszej", nie
kryje, że czeka na "nieuniknione". Gdy "to" już się stanie, kultura
ukraińska powinna być gotowa. Aluzje do Polski jako "tworu sezonowego" są w
tym tekście oczywiste. A jednak artykuł ukazał się w polskiej prasie!
Zdanie, że zabrakło nam woli, by "zainteresować się nimi", nie do końca więc
chyba odpowiada prawdzie. Jednak "skoro było tak dobrze, to czemu było tak źle?",
jak ostatnio zapytał pewien ukraiński historyk, komentując wnioski płynące z
antologii. No właśnie? I czemu opinię o ignorowaniu ukraińskiej kultury powtarzali w
okresie międzywojnia Polacy zaangażowani w jej popularyzowanie?
Interesujący wstęp Oli Hnatiuk pokazuje ideologiczne aspekty sądu o "polskiej obojętności".
Był on na rękę marksistowskim krytykom "burżuazyjnej Polski". Ale również
badacze niezależni nie kwapili się do jego weryfikacji, zdając sobie sprawę, że
stanowi pogląd głęboko wryty w świadomość Ukraińców, współokreślający ich tożsamość.
Wiemy dobrze, bo i my borykamy się z naszą tradycją (i nie raz sami przyjmowaliśmy
postawę "upośledzonych przez historię"), że racjonalizowanie takiego
samopoczucia napotyka na opór społeczny.
Druga strona medalu
Jednak to tylko jedna strona medalu. Choć omawiana antologia niewątpliwie dowodzi
polskiego zainteresowania literaturą ukraińską, zarzut ignorowania przez nas jej
dorobku również ma swoje uzasadnienie. Po pierwsze, o czym pisze Katarzyna Kotyńska,
popularyzowanie kultury ukraińskiej było dziełem grupki zapaleńców i to działających
w izolacji. Tworzyli oni mikrośrodowiska ukrainofilów lub wprost "samotne
wyspy", brakowało przekształcenia pojedynczych akcji w celową i długofalową
politykę kulturalną państwa. Znane są nie od dziś błędy II Rzeczypospolitej, popełnione
wobec mniejszości. Spory odłam ówczesnych elit politycznych był zbyt przywiązany do
idei "nawrócenia" społeczeństwa ukraińskiego na kulturę polską, by
traktować życzliwie samo pojęcie kultury ukraińskiej. Zasada "Gente Ruthenus
natione Polonus" ciągle wydawała się pociągająca. Także przeciwko niej
protestowali Franko i Rylski mówiąc, że są "prologiem nie epilogiem". Bo
formuła "natione Polonus" była dla nich równoznaczna z powiedzeniem
"Finis Ucrainae".
Drugi powód zasadności skarg na polski stosunek do kultury ukraińskiej brał się stąd,
że dla większości polskiego społeczeństwa pozostawała ona "ziemią nieznaną",
na którą zapuszczać się nie mieli ochoty. Przyczyn tego stanu rzeczy było wiele;
wystarczy wspomnieć o jednej. Dla polskiego społeczeństwa niezmienną ważność
zachowywało przekonanie o atrakcyjności własnej kultury. Kiedyś także elity ukraińskie
przyjęły naszą kulturę i język - i byliśmy z tego dumni. Toteż odradzanie się
kultury ukraińskiej, i to z korzeni ludowych, obserwowano bez sympatii. Wszak konsekwencją
było odjęcie polskości roli kultury wysokiej i pożądanej. Dawało to asumpt
resentymentom i niechęci.
A jednak, mimo tych wszystkich błędów, antologia pokazuje, że mamy się także czym
pochwalić. Spektrum zainteresowania polskich tłumaczy ukraińską literaturą było niewątpliwie
szerokie. Wprawdzie niektóre ważne nazwiska znalazły się poza jego zasięgiem (np.
dorobek Świdzińskiego, Łesi Ukrainki, Antonycza), ale i tak to, co tłumaczono, dawało
wgląd w znaczną część ukraińskiej literatury pierwszej połowy XX wieku. Co istotne,
polscy translatorzy traktowali kulturę ukraińską jako całość: nie dzielili tekstów
na powstałe na Ukrainie radzieckiej i napisane przez Ukraińców żyjących w obrębie II
Rzeczypospolitej. Ta postawa wcale nie była oczywista dla strony ukraińskiej. Nie jest
też oczywista i dzisiaj, i jeśli Polacy jakąś przysługę kulturze ukraińskiej mogą
oddać, to właśnie przypominając jej substancjalną jedność. Twierdzenie, że
"prawdziwa" ukraińskość przeżyła w Galicji, zaś wschodnia Ukraina zachowała
gorsze, zsowietyzowane formy kultury - a bez trudu znajdziemy dziś Ukraińców takie sądy
głoszących - jest tezą szkodliwą.
Oczywiście, antologia prezentuje teksty nierównego lotu. Czasem wiersz "przepadał"
w tłumaczeniu, czasem nie przeszedł próby czasu. Jednakże jako dokument jest to książka
bardzo ciekawa i obdarzona napięciem dramatycznym. Dzięki wyposażeniu jej w biogramy tłumaczy
i pisarzy obserwujemy dramatyzm ludzkich losów, powikłania biografii zarówno autorów
życzliwych polskiej kulturze i państwu, jak i tych, którzy stali się jej wrogami. Do
tych ostatnich należał Ołeh Olżycz. W czasie wojny dowodził odłamem OUN w okręgu
lwowskim, zginął w roku 1944 w niemieckim obozie jenieckim. Kontakt z wrażliwością członka
Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów nawet dziś wywiera wrażenie.
I sądzę, że jest potrzebny. Shlomo Avineri, żydowski filozof i politolog, powiedział
na temat stosunków żydowsko-palestyńskich: "jeśli myślicie o rekoncyliacji,
musicie znać ich poezję. (...) pokój nastanie wtedy, kiedy obie strony będą nawzajem
słuchały swojej poezji" (J. Żakowski, "Rewanż pamięci"). Sugestię, że
to myślenie naiwne, odparł uwagą, że współżycie wymaga zrozumienia, także
zrozumienia wrażliwości Innego. Antologia "Prolog nie epilog..." tę możliwość
stwarza. Jest także cennym źródłem informacji pozwalającym dostrzec przeoczone
aspekty polsko-ukraińskich stosunków.
|