Profesjonalizacja armii to szansa na pozyskanie kadry dla reform wojska
Jakość nie ilość
Stanisław Koziej
Polityka kadrowa armii polskiej oparta jest na strategicznie nieaktualnym modelu sił
zbrojnych: modelu wojska z poboru. Już niedługo mało kto w Europie będzie utrzymywał
takie wojsko. Polska armia potrzebuje zatem nowej polityki kadrowej i jasnej, dalekosiężnej
wizji sił zbrojnych: racjonalnej operacyjnie i atrakcyjnej zawodowo. Podstawowym
elementem takiej wizji powinna być armia zawodowa.
Wszystkie ważniejsze konflikty zbrojne w okresie pozimnowojennym (Zatoka Perska, Kosowo,
Afganistan, obecnie Irak) uwidaczniają znaczenie jakości sił zbrojnych. To ona decyduje
o sukcesie na froncie. Na jakość armii w dużym stopniu wpływa jej stan techniczny i
organizacyjny, ale przesądza o niej żołnierz, zwłaszcza kadra dowódcza.
Korpus zawodowy naszej armii przez ostatnie 15 lat przechodzi trudną transformację
strukturalną - to ciągła operacja przeprowadzana na żywym organizmie. Redukcje, obniżanie
statusu, pauperyzacja i, co chyba najbardziej stresujące, niepewność jutra - to
czynniki kształtujące kondycję kadry dowódczej polskiej armii. W takich warunkach
trudno o normalną pracę i służbę.
Tymczasem bez maksymalnego i świadomego zaangażowania kadry niemożliwa jest
modernizacja wojska i dostosowywanie go do wyzwań XXI w. Utopią jest założenie, że można
reformować wojsko bez udziału kadry, a nawet wbrew niej. Jedynie utożsamianie się żołnierzy
z programem przebudowy sił zbrojnych i aktywne ich włączenie się w jego realizację,
może dać nie tylko nadzieję na uniknięcie marnotrawienia nakładów państwa na
obronność (co wydaje się być celem minimum), ale i stworzyć szansę na ich optymalne
spożytkowanie.
Podstawowe założenia polityki kadrowej w Wojsku Polskim oparte są na strategicznie
nieaktualnym modelu sił zbrojnych: modelu wojska z poboru. Tymczasem podstawowym
warunkiem właściwej polityki kadrowej i jednocześnie warunkiem zaangażowania się
kadry w modernizację wojska jest jasna i dalekosiężna wizja sił zbrojnych; racjonalna
operacyjnie i atrakcyjna zawodowo. Podstawowym elementem takiej wizji powinna stać się
armia zawodowa. Drugim - radykalna modernizacja organizacyjno-technologiczna, możliwa po
przyjęciu strategii przeskoku generacyjnego, tj. pominięcia w rozwoju wojska jednej
generacji rozwiązań organizacyjno-technicznych.
Nawet pobieżny obserwator nie ma wątpliwości, że kończy się era armii z poboru. Już
niedługo - w perspektywie dekady - mało które państwo w Europie będzie utrzymywało
takie wojsko. Zanosi się jednak na to, że wśród tych państw, z niezrozumiałych powodów,
będzie Polska.
Państwa decydujące się na profesjonalizację armii kierują się potrzebą dyspozycyjności
sił oraz ich zdolności i gotowości do szybkiego reagowania na różnorodne zagrożenia
kryzysowe, koniecznością obsługi coraz bardziej złożonych systemów uzbrojenia,
wzrostem znaczenia jakości indywidualnego przygotowania żołnierzy (jakość, nie ilość),
roli samodzielnego działania począwszy od najniższych szczebli dowodzenia i umiejętności
współdziałania na polu walki.
Przeciwnicy profesjonalizacji armii często podnoszą kwestię dużych kosztów takiego
rozwiązania. Zgoda, armia zawodowa nie jest bezpośrednio tańsza od armii z poboru, gdy
porównujemy siły zbrojne o takiej samej liczebności. Ale, gdy uwzględnimy wszystkie
społeczne koszty pośrednie w skali całego państwa, armia zawodowa okazuje się tańsza.
Za te same pieniądze uzyskuje się sumarycznie większy potencjał bojowy (efekt jakości)
niż w wyniku przeznaczenia ich na armię z poboru. Armia zawodowa jest - innymi słowy -
bojowo i ekonomicznie efektywniejsza.
W polskich warunkach szczególne znaczenie ma jeszcze inny argument. Otóż jest to następna
- po uprzednich nadziejach związanych z członkostwem w NATO - szansa na poderwanie kadry
do wysiłku modernizacyjnego. A troska o pozyskanie kadry dla trudnych reform ma znaczenie
kluczowe. Nie przypadkiem we wszystkich programach restrukturyzacyjnych armii zachodnich
(nie tylko my się restrukturyzujemy, wszyscy to robią) na jednym z pierwszych miejsc wśród
priorytetów modernizacyjnych jest troska o żołnierza, jego warunki życia i służby,
mało - o jego rodzinę! Wystarczy zajrzeć do pierwszego z brzegu programu obronnego któregokolwiek
państwa NATO. Wszelkie inne zmiany organizacyjne i techniczne są tam programowane tak,
aby nie zatracić tego, co zawsze było, jest i będzie największą wartością wojska:
wyszkolony i zaangażowany żołnierz.
Armia zawodowa umożliwiłaby zupełnie nowe podejście obecnego korpusu kadry zawodowej
do przekształceń. To nie musiałby być "siłowy" proces, znaczony
arytmetycznym amokiem pozbywania się ludzi wykształconych i przygotowanych do służby,
w tym nawet młodych, tylko dlatego, że "sufitowo" założyliśmy 50 procentowe
uzawodowienie 150 tysięcznego wojska, korygując potem nieco ten wskaźnik wzwyż.
Dlaczego zatrzymaliśmy się akurat na 50 lub 60 proc., tego nikt nie uzasadnił i nie
uzasadni. Zastąpienie tych sztucznych wskaźników wizją pełnej stuprocentowej
profesjonalizacji dałoby możliwość ewolucyjnego, naturalnego przekształcania
struktury dotychczasowych zasobów kadry oraz czas na przygotowanie dodatkowej liczby żołnierzy
zawodowych i kontraktowych o najniższych stopniach, stosownie do przyszłych potrzeb
etatowych.
Obecna polityka kadrowa w wojsku da się sprowadzić do poszukiwań rozwiązania dylematu:
jak zredukować istniejący korpus żołnierzy zawodowych, przy jednoczesnej zmianie jego
struktury wewnętrznej (przede wszystkim przy zmniejszeniu liczby oficerów starszych i
zwiększeniu liczby podoficerów).
Jak najszybsze nakreślenie wizji armii zawodowej jest zatem potrzebne do przyjęcia i
wprowadzenia zupełnie innej filozofii kadrowej: filozofii pozytywnej, w miejsce
dzisiejszej negatywnej; filozofii stwarzania szans, w miejsce dzisiejszej filozofii
"beznadziei" przykrych konsekwencji zwykłej arytmetyki. Dałoby to szansę na
rozładowanie narastającego napięcia wewnętrznego na tle polityki i praktyki kadrowej w
wojsku, napięcia, którego spektakularnym przejawem stał się nie tak dawno rozpaczliwy
i beznadziejny gest protestu dowódcy awangardowej dywizji Wojska Polskiego (6 sierpnia
2002 r. płk Ryszard Chwastek, były dowódca 12. Zmechanizowanej Dywizji ze Szczecina
wbrew woli zwierzchników zorganizował konferencję prasową, podczas której wypowiedział
posłuszeństwo szefowi MON i oskarżył zwierzchników o kierowanie się "układami
mafijnymi" w armii.)
W pełni zawodowe siły zbrojne potrzebowałyby z pewnością więcej żołnierzy
zawodowych i kontraktowych, niż liczy dzisiejszy korpus kadry (co najmniej o kilkanaście,
jeśli nie o kilkadziesiąt tysięcy więcej). Wizja armii zawodowej wymagałaby więc od
kadrowców rozwiązania zupełnie innego zadania, a mianowicie: jak zwiększyć obecną
liczbę żołnierzy zawodowych, przy jednoczesnej zmianie dotychczasowej struktury kadry.
Co najważniejsze, wizja armii zawodowej dałaby szansę na pozyskanie kadry (a
przynajmniej dużej jej części) dla koniecznych jakościowych przemian sił zbrojnych.
Jest to podstawowy warunek powodzenia tego procesu.
Prof. Stanisław Koziej jest dziekanem w Prywatnej Wyższej Szkole Businessu i
Administracji w Warszawie oraz wykładowcą w Akademii Obrony Narodowej. Do 2001 r. był
dyrektorem Departamentu Systemu Obronnego w MON. Wcześniej pracował w Biurze Bezpieczeństwa
Narodowego, Sztabie Generalnym i Akademii Obrony Narodowej. Generał brygady w stanie
spoczynku.
|