Przyszłość narodu
Marcin Król
Przyszłość narodu? Nie młodzież, lecz doktoranci! Od dwóch mniej więcej lat
obserwujemy zdumiewający pęd do nauki. Na studia doktoranckie próbuje zdać dziesięciu
kandydatów na jedno miejsce. Ów pęd po części jest spowodowany bezrobociem, dotykającym
wykształconych młodych ludzi, ale także zmianą zainteresowań i bardzo wysokim
poziomem intelektualnym. Wszyscy zatem powinniśmy się z tego cieszyć. Jednak sposób, w
jaki są traktowani doktoranci, zarówno z punktu widzenia prawa, jak i pod względem
materialnym, urąga wszelkim zasadom przyzwoitości i stanowi jeszcze jeden dowód - jakby
ich brakowało - że w Polsce do nauki nie przywiązuje się żadnego znaczenia.
Otóż doktoranci nie są ubezpieczeni, a studia doktoranckie nie stanowią tak zwanego
okresu składkowego. Doktoratu broni się w najlepszym razie około trzydziestki, człowiek
normalny jest w tym momencie życia często żonaty i obdarzony dzieckiem lub dziećmi, a
równocześnie otrzymuje niewielkie pieniądze i jest ciągle praktycznie traktowany jak
dziecko. Co do pieniędzy, to teoretycznie wydziały uniwersyteckie są zachęcane do wypłacania
stypendium w wysokości 1000 PLN, ale ministerstwo edukacji zwraca z tego tylko około 300
PLN, a zatem wydziały muszą uzupełniać stypendia z tak zwanych środków pozabudżetowych,
czyli z czesnego pobranego od studentów zaocznych i wieczorowych. A ponieważ tych pieniędzy
jest i będzie coraz mniej, bo niż demograficzny i inne czynniki powodują zmniejszenie
liczby chętnych, więc coraz częściej wydziały albo radykalnie zmniejszają liczbę
studentów przyjmowanych na studia doktoranckie, albo radykalnie zmniejszają wysokość
stypendium. Ponadto doktoranci podpisują cyrograf, że nie wolno im nigdzie indziej
pracować, a jak nie napiszą doktoratu, to powinni zwrócić stypendium, jakie
otrzymywali przez cztery do pięciu lat.
Nie wiem, czy sytuacja doktorantów nie zasługuje na uwagę Rzecznika Praw Obywatelskich,
wiem jednak na pewno, że nam, nauczycielom akademickim, jest po prostu wstyd. Bo poza
wszystkim doktoranci pracują, mają obowiązek prowadzić co najmniej 90 godzin zajęć w
trakcie semestru, a często z braku innych pracowników prowadzą ich więcej. Wszystko
razem to jeden skandal. Że w tej sytuacji powstają jednak bardzo dobre doktoraty, to
cud, czy raczej wynik samozaparcia młodych ludzi, którzy wierzą w sens uczenia się i
rozwijania.
Jak kraj może tak bardzo lekceważyć swoją przyszłość, jak może tak lekceważyć
najlepszych obywateli? Trudno się dziwić, jeśli potem tylko czekają oni na propozycję,
żeby wyjechać raz na zawsze. Na całym świecie studia doktoranckie to otwarcie drogi do
lepszej przyszłości, to także chluba wielu uniwersytetów, a w Polsce to ich wstydliwa
strona. Czy pani minister nie mogłaby się tym zająć, czy tak musi być, czy mamy po
prostu rezygnować z pomagisterskich niepłatnych form kształcenia?
|